Melania Fogelbaum "Drzwi otwarte na nicość", Wydawnictwo SONAR Literacki Sp. z o.o., Gorzów Wielkopolski 2012, str. 158

Kategoria: port literacki Utworzono: wtorek, 05 luty 2013 Opublikowano: wtorek, 05 luty 2013 Drukuj E-mail


Agnieszka Tomczyszyn-Harasymowicz

NA GRANICY TELEPATYCZNEGO UDRĘCZENIA, LUDZKIEJ NIEMOCY I CIERPIENIA FIZYCZNEGO 

Otwieram drzwi na nicość, za nimi dokument czasów – złowieszczy finał Holokaustu. Przeczucia Melanii Fogelbaum – autorki Drzwi otwartych na nicość (poezji wydanych przez Wydawnictwo SONAR w 2012), były uzasadnione. Kiedy pisała swe wiersze, zagłada Żydów, konsekwentnie realizowana przez Hitlera, nabierała właśnie rozmachu i stawała się kołem zamachowym uśmiercenia milionów istnień ludzkich. Działy się lata czterdzieste XX wieku, najmroczniejsze w dziejach II wojny światowej, lata w których zapuściła korzenie potworna machina zabijania – obozy koncentracyjne, czyli fabryki śmierci.

Melania Fogelbaum była polską Żydówką mieszkającą w Łodzi, miała przed sobą artystyczne (była też malarką i rzeźbiarką) i osobiste cele, których nie zdołała osiągnąć z powodu swej narodowości. Na odwrocie 158-stronicowej książki poetyckiej jej autorstwa czytamy: Urodziła się w roku 1911. Nie wiemy, kiedy trafiła za mury łódzkiego getta – wiemy natomiast, że 01.08.1944 roku została wywieziona do Auschwitz–Birkenau, gdzie zginęła w komorze w dniu przyjazdu. Miała wtedy 33 lata. Zaraz po wyzwoleniu miasta w gruzach getta został odnaleziony zeszyt z Jej wierszami. Już w czasie transportu była poważnie wycieńczona i chora na gruźlicę, co było naturalną konsekwencją dramatycznych warunków życia w getcie.

Już wówczas zdawała sobie sprawę, że dopełnia się jej makabryczna antycypacja, którą tak  sugestywnie opisała w swych wizjonerskich wierszach: w kwietnym upale/ schła glina twarzy/ i płonął krzyk i chrypnął/ piach pachnie w ustach/ piach w uszach śmiercią chrzęścił. Do pociągu niesiono ją prawdopodobnie na noszach. W Auschwitz, jako niezdolną do pracy w obozie, przeznaczono natychmiast do zagazowania. I wypełniło się: W czarnych kadłubach dworców/ krzyk pary dalekiej/ psio zawył i ciepłem nocy szarpnął… Potem już tylko nicość…
Za tymi drzwiami, które zdecydowałam się przekroczyć, rzucają się w oczy przejmujące obrazy:

s. 56
ślepcy – chodzą, gniotą bruk
czarno, bezgłośnie wyją sienie
w dnie ulicy czarne powietrze
zgarnia świst wichury
i pęka potworny śmiech
przerażony własnym echem
lepki mrok śpiewa
nieutuloną kołysankę gałęzi
w czarną szarość płotów

s. 122
pełza – głód – nocą
w przegniłych zawszonych szmatach
w wietrznych sieniach
tłuką nieważko o ciemń trupy much
w szubienicach pajęczyn

Nie ma wątpliwości, przestrzeń, w której znalazł się czytelnik jest emblematyczna, momentami przywodząca na myśl katastroficzne obrazowanie Krzysztofa Kamila Baczyńskiego. U Fogelbaum jednak, spełniona apokalipsa rozgrywa się na biegunach ogród – getto, życie – śmierć i jest zdominowana przez doświadczenia autorki: Nocą ciężką od woni jabłek/ porzucam mokry ogród; Idę, kiście peoni, mrok biało świecą/ ogród jak ciepły cmentarz.

Świat poetki, zaryglowany i otoczony drutem kolczastym, nie daje spokojnie oddychać, osacza: dzień zamknięty na rygiel/ noc na kłamstwo; miasto, garnek rozpękły w drutach/miasto pstre a bez barwy/ bez dźwięku; Asfalt dyszy w gorączce/ Płonica jarzębin majaczących czerwono; Siny głód wydoił matkom piersi.
W zbiorze wyczuwalny jest stały puls przerażenia, który tętni w powtarzających się sekwencjach wierszy dotyczących stałych motywów: okiennic, gliny, cmentarza i na przykład wiatru: a nad ulicą mruczy w wiatrakach/ smutnych kominów błękitny wiatr (s. 45); a wiatr młody ciągle na nowo (s. 45); i wiatr na przestrzał/ ssie zlepione płatki krwi (s. 60); wiatr zrywa blady tynk bezkrwisty (s. 63); Sień zsiniała z wiatru (s. 68); wiatr mieli dni w pustych ulicach (s. 50); przecież chciałaś jak ja skosami oczu/ wiatrem czarnym zasypać brudnych ulic/ mozaikę (s. 72); na zewnątrz czarny wiatr/ odgina się od zaciśniętych ram okiennych (s. 74); wiatr kolorowy/ wiatr kolorowy/ mgłą barw tysiąca cisnął w oczy (s. 75); wiatr trzeźwieje nad świtem/ jak Cygan radosny/ owija się w mgłę (s. 77); Wiatr widmem firanki sen dziecka udręcza (s. 91), Wiatr przywiał żywicę, śpiew wody i echo słów (s. 107); pewnego dnia wiatr zdmuchnął sny z żółtego papieru (s. 113); pachnie w wybitych szybach wiatr (s. 137); W bezmyślnych szybach żywy wiatr/ przez liście odrętwiałe chłodem (…) przemija (s. 139).
Ów paralelizm sugeruje odbiorcy, że może mieć do czynienia z dwoma, a nawet trzema wersjami zapisu tej samej myśli, a tym samym z kilkoma wersjami tego samego utworu.

Wiersze Melanii Fogelbaum są jazgotliwe, nawet jeśli powołują się na ciszę i bezgłos. Dzieje się tak za sprawą licznych onomatopei, słyszalnych pod warunkiem czytania utworów na głos. Ponadto w wersach działają często antytezy, instrumentacje głoskowe i oksymorony, wzmacniające przekaz. Przeczytajmy głośno fragmenty z różnych utworów:
 
s. 49
krzyczeli wczoraj, krzyk utonął
lecz jutro wypłynie ten topielec krzyk
w brudnych ulicach
by wśród włókien szklanych chrzęścić
szklanych szmat tłoczonych szyb
ocieknie krwią dojrzałych pięści oczu
zadudnią po czarnym moście (…)

krzyknęło sine dziecko
zduszone by nie krzyczało

s. 50
płynie
w rozwyjący bezgłos sieni
próchnem sypie się czas

s. 55
chodź ugrzęźniemy w zielonym szeleście;
na drewniaków drzeworycie na drewniane                                             
rozpusty 

s.56
W dno ulicy
w cmentarz wszystkich cisz i ryków
bije znów oślepły potop sekund

s. 58
gniją niedziele, niedziel trupy
wgonione głupio w psich dni cmentarz
od gruzłów krwi i dna nie oddzielą
co ziemią szumi. We mnie wgięte
w przynagły gniewu bezruch cienie stłamszą

s. 60
Krzyk zdechły u progu sieni
liże opuchły asfalt

s. 110
nie spływaj dźwiękiem w przeklęte forte
nie na dziś we mnie pieśni

Słyszymy, że ewidentnie coś dzieje się w warstwie języka. Metafory formalizują się na zasadzie zlepności, jakby dyktowane były presją jakiegoś czynnika (domyślamy się jakiego). Wybrałam fragmenty dość klarowne, ale przy czytaniu całości wierszy czytelnik czuje się zagubiony, doświadcza oszołomienia i szuka jakiegokolwiek ładu. Pamiętać trzeba jednak, że porządek został zachwiany przez walkę o byt. Pisanie Melanii Fogelbaum nie było lirycznym wzlotem młodej twórczyni, ale przekazem paradokumentalnym, świadectwem odczuć zniewolonej artystki: ubijaliśmy wczoraj noc/ świstami oddechu/ żeby zasnąć w czarnej kąpieli/ i przebudził nas świt/ świt co hukiem zestrzelił szmaty złachmaniałe wczoraj; dniu nie płacz krwią jarzębin u skraju/ wiesz jak wyje śmiech jesieni/ wkopany/ butem w usta.

W tomie znaleźć można fragmenty ukazujące chęć życia poetki, jej batalię o przetrzymanie w tym śmiercionośnym chaosie, choćby wiersz, który nawiązuje do nadziei, że będzie jeszcze normalnie:

***
nie nie będzie trzeba
nie będzie wszędzie
będzie radość
w wiśniach nad wiejską altanką
wszystko poprzez dół
który ogląda się za siebie
tylko nie będzie matki
 (s.69)

Ale normalnie już nie było. Nazizm sprowadził Żydów do miana podludzi, aneksjonistycznie wepchnął w śmiertelną kaźń. Fogelbaum, jako kobieta inteligentna i oczytana, wiedziała o nieuniknionym wyroku, jednak uczyła swoich podopiecznych, że nie wolno się poddawać, czego przykładem jest Leon Kowner, jej żydowski uczeń, który przetrwał czas zawieruchy, powrócił do Łodzi na Gnieźnieńską, by odnaleźć bliskich oraz swą nauczycielkę (niestety wszyscy stracili życie). Wspomina, że na zajęciach w getcie Melania często przywoływała fragment Martina Edena Jacka Londona:

Od krwi gorące niechaj lata płyną,
Mocne snów wino niechaj wali z nóg,
I niechaj nie wiem, jak się czarną gliną
Sypie dom duszy, gdy zeń wyjdzie Bóg.

Mimo głodu próbowała funkcjonować normalnie, dawać lekcje, czytać, recytować, pisać, rysować i wspierać innych. Niemniej jednak przygniatał ją ogrom tragedii, ponieważ notatki i wiersze pomieszczone w zeszytach odnalezionych po oswobodzeniu Łodzi są zapisem czasu – bezmiaru strachu, głodu, smrodu i umierania: i pod runiętym stropem wstecz byłego/ walił potop sekund z gardzieli nocy/ i senne zamieniał w martwotę źrenic/ w paraliż krwawiących; w spleśniałym bagnie topielcze ręce.

Aby oddać atmosferę psychozy, poetka z malarską wrażliwością stworzyła własne środki wyrazu, choćby neologizmy, które miały za zadanie poprowadzenie podmiotu w nieznane dotąd przestrzenie odczuwania: a jej już się drewnota już w ciele rozwłóknia/ co komu po ciele nieżywym od sukni/ zagarnęły ją deski i szczapy w siostrzaność; w przynagły gniewu bezruch cienie stłamszą/ i z mierzwy godzin chochlo zdechłych/ siano słoneczne życiem tryskam; Szeleści rdza w próchnie/ Krew zropiałą kruszy w bezdno mroku; czy to miasto spłonione zachodem/ wgałęziło się w krzew bzowy.
Poprzez operowanie tymi samymi barwami udaje się Fogelbaum ukazać dramatyzm miejsc i stanów ducha. Czytelnik ma przeświadczenie bezradnego krążenia wokół, bez możliwości wyjścia, widzi czerwień, czerń, biel, zgaszoną zieleń,  jak na barwionych fotografiach: pod zielonym coraz bardziej nowiem/ krew nabrzmiewa czerwonym ołowiem; borzynki niewstydliwie wstydliwie czerwieniały; a w echu wilgi niepominki czerwone; czarne malwy pachniały w tańcach św. Witów; z gardzieli nocy czarną lawą sekund bije krzyk/ wybuchła w potok wzdęty ocean czarny oślepłej barwy; Odegnaj ręce biało kraczące nad świtem.

Mam poczucie, że wiersze Fogelbaum są psychologicznie rozmieszczone gdzieś na granicy telepatycznego udręczenia, ludzkiej niemocy i cierpienia fizycznego. Objawienie zagłady, następnie bezradność z niknącą nadzieją, w końcu wydobycie cierpienia ze stanu świadomości do stanu fizyczności – to droga, jaką porusza się podmiot wykreowany przez poetkę. Pozostaje on w potrzasku, gdzie nie ma zasad, aby przeżyć, natomiast są zasady, by umrzeć.

Autorka rzadko przemawia jako podmiot bezpośredni, raczej chowa się w obrazach, które opisuje; przychodzi więc do czytelnika w sposób pośredni, za maską świata prześladowanego: Krawędź dachu chce przeciąć księżyc i młodość/ Kąkole pachną powiew łodyg i fioletu/ szeleści rdza w próchnie. Nie nazywa oprawców, charakteryzuje tylko skutek ich działań i wzywa w ten obraz Boga, nieznanego Boga, którego imię pisze, mimo wszystko, wielką literą: lęk białka oczu w tężec ścina/ bladą śmiercią z sufitem/ żongluje nieznany Bóg. Ileż tu nieutulonego żalu.

Człowiekiem, który najbardziej rozumie osamotnienie Melanii Fogelbaum jest obecnie Zygmunt Marek Piechocki, który napisał do niej szereg listów. Wzruszył mnie list 14, który udało mi się odnaleźć w sieci. Przytaczam jego fragment:
Dzisiaj jest, droga Melanio, 6 stycznia 2013 roku. Niedziela. Za szybami mojego okna szaro, mglisto, kropi deszcz, więc nawet na spacer do lasu się nie wybrałem i może dlatego ten 14. list się pisze do Ciebie. Ale nie tylko. Nazbierało się trochę wiadomości, zdarzeń, o których winnaś wiedzieć. Wszak od kilku miesięcy informuję Cię na bieżąco o postępach moich prac około Twojej książki, Twojego powtórnego na ten świat przyjścia.

Wiersze Melanii Fogelbaum ukazały się po raz pierwszy za sprawą Andrzeja Kobosa w 2004 roku i miały tytuł Zeszyt z Getta w Łodzi. Zawierały 24 czytelne wiersze z odnalezionych zeszytów poetki. Zbiór Drzwi otwarte na nicość zawiera wszystkie utwory, co jest zasługą Leszka Żulińskiego i Zygmunta Marka Piechockiego. Pierwszy z nich rozpoczął wnikliwą analizę poezji artystki na prośbę jej przyjaciół, drugi, zainspirowany felietonem L. Żulińskiego na temat twórczości i życia Melanii Fogelbaum – przez trzy tygodnie, dzień po dniu, odczytywał pismo poetki, spisywał jej wiersze z fotokopii zeszytów. Bliższe informacje na ten temat są zamieszczone w wydaniu z 2012 roku, gdzie znajdziemy również kopie kartek rękopisu.

Uważam, że wiersze Melanii Fogelbaum, prócz swej wymowy epokowej, mają wymowę mentalną dla współczesnego człowieka, uwikłanego w wirtualny świat lub dla człowieka zamkniętego we własnych imaginacjach. Rewir artystki był ograniczony, namacalny, bolesny i na wskroś prawdziwy. Nie miała wyboru, człowiek teraźniejszy go ma, może żyć w wolnym kraju i z tej wolności korzystać. Ona musiała odnaleźć się w niezawinionej niewoli. Milion umarłych bezdzietnie/ na szybach mgła ostatnich oddechów/ wilgocią płacze biografia – napisała, świadoma nieodwracalnego końca swej katorgi.

Melania Fogelbaum "Drzwi otwarte na nicość", Wydawnictwo SONAR Literacki Sp. z o.o., Gorzów Wielkopolski 2012, str. 158

Agnieszka Tomczyszyn-Harasymowicz